Ponieważ nasza kolejna wycieczka przypadła na Dzień Dziecka przy wyborze miejsca staraliśmy się szerokim łukiem omijać wszelkie zorganizowane imprezy i towarzyszące im tłumy, za którymi nie przepadamy. A ponieważ pogoda zapowiadała się całkiem nieźle zdecydowaliśmy się świętować ten czas na świeżym powietrzu. Wybór padł w końcu na Zamek Ogrodzieniec gdzie główne obchody święta naszych milusińskich przewidziane były dopiero na godziny popołudniowe. Ruiny zamku to zresztą miejsce, które sama bardzo chciałam odwiedzić, ponieważ mimo iż wielokrotnie znajdowałam się w okolicy jakoś nigdy nie dane mi było wstąpić za obronne mury.
Ponieważ nawigacja, jak to nawigacja, poprowadziła nas jakąś bliżej nieokreśloną ścieżką, pod zamek dojechaliśmy od zupełnie innej strony niż ta, którą znam. Miało to jednak swoje plusy, trafiliśmy bowiem od razu na prywatny parking z wolnymi miejscami. Mimo znacznej liczby osób odwiedzających to miejsce z parkowaniem nie powinno być problemu, praktycznie wszyscy okoliczni mieszkańcy bowiem udostępniają do tego celu swoje place. Nie wiem jak kształtują się się ceny gdzie indziej, my za postój bez limitu czasowego zapłaciliśmy 10 zł.
Samo dojście do zamku to oczywiście festiwal tandety i prawdziwie ciężkie chwile dla rodziców. Budki z lodami, pieczone kiełbaski i mnóstwo odpustowych zabawek, na które niejedno dziecko zwróci pewnie uwagę. Ja sama skusiłam się na magnes do naszej podróżniczej kolekcji, Klara natomiast wróciła z wycieczki bogatsza o pluszowego George’a 🙂 Dla nas dojście do zamku stanowiło jednak problem z zupełnie innego powodu, okazało się bowiem, że podczas naszej ostatniej wycieczki do Inwałdu niechcący zafundowaliśmy Klarze niezłą traumę. Nagle okazało się, że nasza bezproblemowa córka, która włóczy się z nami od kiedy skończyła 3 tygodnie i nigdy nie stanowiło to dla niej żadnego kłopotu zaczyna płakać i mówi, że chce do domu. Po krótkiej wymianie zdań okazało się, że…. boi się smoka, który na pewno tam mieszka. Nie pomogły tłumaczenia i zapewnienia, że tutaj żadnego gada nie ma- musieliśmy wnieść płaczące dziecko za mury, gdzie sama przekonała się w końcu, że nie grozi jej żadne niebezpieczeństwo. I dobrze, że nie zrezygnowaliśmy, okazało się bowiem, że schody, kamienie i okna, na które można się wdrapywać to żywioł mojej córki. Pierwsza chciała wejść na wieżę, musiała wyjrzeć przez każde okno a wejście do ciemnych podziemi nie stanowiło żadnego problemu. Podobnie było zresztą ze skałkami pod zamkiem- naprawdę poważnie muszę rozważyć opcję zabrania jej na ściankę wspinaczkową 🙂
A jak przedstawia się zamek z mojej perspektywy? Uważam, że jest to naprawdę świetne miejsce na rodzinny wypad, piknik czy wycieczkę rowerową… Bilet normalny kosztuje wprawdzie 14 PLN, ale naprawdę warto. Ruiny są naprawdę bardzo dobrze zachowane (remont, który aktualnie jest prowadzony trochę psuje wygląd całości, ale wiadomo, że kiedyś trzeba go zrobić). Dookoła zamku całkiem spora przestrzeń pokryta trawą, która aż zachęca do rozłożenia koca, mała gastronomia z napojami i przekąskami oraz scena, na której odbywają się imprezy. Jednym słowem nie ma się do czego przyczepić.
Nieco gorzej jest pod zamkiem, choć oczywiście punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Dla mnie, która nie jest fanką, jak wiecie, parków rozrywki, zamek w zupełności by wystarczył, ktoś jednak na fakcie, że jest to miejsce odwiedzane przez rodziny, zrobił niezły biznes. Tuż za murami znajdują się bowiem cztery parki tematyczne, park linowy i tor saneczkowy. My ze względu na czas i siły naszej małej bohaterki byliśmy tylko w parku rozrywki i choć Klarka wyszalała się niesamowicie ja z punktu widzenia dorosłego uważam, że można by nad tym miejscem trochę popracować. W cenie biletu (15 PLN) mamy bowiem do dyspozycji dmuchany zamek, plac zabaw (fakt, że spory i choć Klarka do przejścia całej drogi potrzebowała pomocy mamy była zachwycona), jedną karuzelę uruchamianą co 15 min. i chyba dwa mniejsze, takie podwórkowe place zabaw. Do tego kilka mniejszych atrakcji i zmorę każdego rodzica- maszyny znane z centrów handlowych, 2 PLN za przejażdżkę. Dlatego osobiście wolałabym, żeby nawet za nieco zwiększoną cenę biletu atrakcji było nieco więcej tym bardziej, że bawiących się tam dzieci jest naprawdę sporo. Może kiedyś… Póki co same ruiny jak najbardziej polecam, pozostałe parki będę testować a ocenę tego, w którym byliśmy pozostawiam każdemu indywidualnie. Choć z drugiej strony radość mojego dziecka skaczącego na dmuchańcu aż zupełnie nie opadła z sił jest na pewno warta więcej niż te 30 PLN wydane na bilety.