Ateny zawsze już będą miały dla mnie słodko- gorzki smak a cudowne wrażenia z podróży przeplatać się będą z pewnym rozczarowaniem. Wszystko za sprawą kieszonkowca, którego ofiarą padliśmy. Owszem, wiedziałam, że trzeba tu szczególnie uważać na rzeczy osobiste. Ale małe dziecko, wózek, tłok w metrze… Wszystko to uśpiło naszą czujność na tyle, że na stacji końcowej wylądowaliśmy bez portfela. I już pal licho te pieniądze, które straciliśmy, mniejsza o dokumenty, które także dość sprawnie ogarnęliśmy w konsulacie…. Najbardziej chyba wyprowadził mnie z równowagi fakt, że Klarka zamiast obiecanej wycieczki do zoo dostała przymusowy objazd po urzędach. A ponieważ cały wypadek miał miejsce w poniedziałek, a my wracaliśmy w środę rano, nie udało nam się już tego nadrobić. Jakoś osobiście dotknęła mnie niesprawiedliwość tego wszystkiego, tym bardziej, że osoba, która prawdopodobnie nas okradła w ogóle na taką nie wyglądała. Moja naiwność i wiara w ludzi jest pewnie porażająca, ale jakoś nie przyszło mi do głowy, że ktoś, kto w metrze ustępuje wózkowi miejsca robi to tylko po to, aby chwilę później sięgnąć po portfel mojego męża. Tym bardziej, że podczas naszego pobytu spotkaliśmy mnóstwo osób, które można by uznać za dużo bardziej podejrzane.
Bo Ateny to naprawdę istny tygiel kulturowy. Niestety nie wszyscy, którzy tu dotarli potrafili się odnaleźć w nowym miejscu. Na każdym kroku spotyka się więc bezdomnych i ludzi, którzy sprawiają wrażenie jakby usiedli na chodniku kilka lat temu i od tej pory nie mieli żadnego powodu, żeby wstać. Obu płci i w każdym wieku. Wśród tych wszystkich osób trafiają się jednak także „chlubne”, a przynajmniej sympatyczne jednostki, których nikt z nas nie chciałby pewnie spotkać w ciemnej uliczce, ale w świetle greckiego słońca wzbudzają nawet uśmiech. Mowa o „Jamajczykach” okupujących okolice Placu Monastiraki. Wprawdzie udało im się wydębić od nas 5 euro za komplet sznurkowych bransoletek, ale zrobili to w sposób tak…. sympatyczny, że nawet nie było mi szkoda tych kilku groszy. Na dodatek zyskaliśmy „przyjaciół”, którzy przy każdym kolejnym spotkaniu zagadywali i przybijali z nami żółwika 😉 Widocznie ten typ tak ma… Ale przywłaszczanie sobie portfela kogoś, kto właśnie zajęty jest własnym dzieckiem? Grrr… I naprawdę nie chodzi tylko o to, że to był akurat nasz portfel…
Samo miasto także budzi skrajne uczucia- od zachwytu, poprzez zdziwienie, do… smutku? rozczarowania? Na każdym kroku widać bowiem pozostałości wielkiego kryzysu. I to w najbliższym sąsiedztwie turystycznego deptaku u stóp Akropolu. Zatrważająca ilość pustostanów, które trzymają się w jednym kawałku chyba już ostatkiem sił. Pozamykane lokale, od malutkich sklepików po luksusowe hotele. Do tego na każdy kroku odpadający tynk, łuszcząca się farba i grafiiti- bynajmniej nie artystyczne.
Czy więc żałuję tej wyprawy? W żadnym wypadku. Ateny to miasto, które koniecznie trzeba zobaczyć, a dlaczego… O tym już w kolejnym wpisie.