Mimo, iż Maciejówkę mijam dwa razy dziennie, nigdy jakoś nie było mi dane zajrzeć do środka. Zdarzyło mi się zostawić nieopodal samochód w zamierzchłych czasach zapuszczania się w skały, słyszałam również, że Kraków jeździ tam na doskonałe placki ziemniaczane- to jednak wszystko. Ostatnio jednak, za sprawą zaproszenia od moich teściów, miałam okazję wyrobić sobie zdanie na temat poziomu kulinarnego tego miejsca.
Po pierwsze- bez rezerwacji raczej się nie obejdzie. My wprawdzie byliśmy w samym środku długiego weekendu, ruch był jednak naprawdę duży. Wnętrze urządzone bardzo przytulnie i swojsko- dużo drewna, brak niepotrzebnego zadęcia. Ot, jak to w karczmie. Dla osób, które tak jak my wszędzie ruszają się z dodatkowym, małym towarzyszem plusem na pewno będzie fakt, że karczma dysponuje dość przestronnym podwórzem z placem zabaw, gdzie znudzone oczekiwaniem na posiłek maluchy mogą wybiegać nieco swojej energii.
Jedzenie także bez zastrzeżeń. Ja skusiłam się na legendarne placki ziemniaczane w wersji po węgiersku, Klarka nie pogardziła pierogami z mięsem. Reszta towarzystwa także była zadowolona ze swoich wyborów. Ceny nie są wprawdzie najniższe, ale porcje całkiem słuszne i nie można powiedzieć, żebym wstawała od stołu głodna. Moją konsternację wzbudził jedynie sernik, który z sernikiem w moim rozumieniu miał niewiele wspólnego. Jakoś podejrzanie mało wyczuwało się w nim ser, co nie znaczy, że był niesmaczny… po prostu inny 🙂
Moje zastrzeżenie wzbudziła jedynie obsługa, nie była to jednak wina panów kelnerów. Jak na tak duże obłożenie było ich po prostu zbyt mało, przez co, mimo swoich najlepszych chęci nie byli w stanie ze wszystkim zdążyć. Poza tą niewielką niedogodnością wszystko na plus, Maciejówkę zaś polecam jako bardzo miłe miejsce na obiad z rodziną lub przyjaciółmi.