Przyznam się szczerze, że w moich pierwotnych planach nie było tej wycieczki. Maciek jednak bardzo chciał wybrać się nad ocean… i jak się okazało był to doskonały pomysł. Ten dzień poza Lizboną udał się bowiem świetnie… Choć niestety nie idealnie. Ale po kolei…
Wszystkim, którzy wybierają się z wizytą do Lizbony i dysponują wolnym dniem do zagospodarowania polecam pętlę Lizbona- Sintra- Cabo da Roca- Cascais- Lizbona. Zwłaszcza przy pięknej pogodzie. Nam niestety ta ostatnia niezbyt tego dnia sprzyjała, ale wycieczka i tak była warta ruszenia się z miasta. Z Lizbony do Sintry najwygodniej dostać się pociągiem, który odjeżdża z dworca Rossio. Nam udało się zaliczyć ten przejazd jeszcze w ramach Lisboa Card, w innym przypadku wystarczy jednak doładowana karta z której korzystamy podczas poruszania się po mieście. dojazd zajmuje ok. 30 min, po których wysiadamy na ostatnim przystanku, dworcu w Sintrze.
Sama Sintra jako kolejne już w Portugalii miejsce wpisane na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO spokojnie jest w stanie zagwarantować nam cały dzień zwiedzania. My jednak, ze względu na ograniczony czas zdecydowaliśmy się na odwiedzenie tylko jednej atrakcji. Był to Pałac Narodowy ze swoimi dwoma charakterystycznymi wieżami będącymi w istocie kuchennymi kominami. Historia Pałacu sięga jeszcze czasów islamskich, jednak swój obecny kształt zawdzięcza on głównie rozbudowie w XV i XVI wieku. Specyficzny mikroklimat Sintry sprawiał, że to właśnie ona stała się popularną rezydencją królów portugalskich, którzy przebywali tu niezwykle często. Tak było aż do lat 80. XIX w.
Po zwiedzeniu Pałacu, z przystanku autobusowego usytuowanego bardzo blisko dworca udaliśmy się do kolejnego celu naszej dzisiejszej wycieczki, a mianowicie Cabo da Roca. Bezpośredni dojazd autobusem zajmuje znowu, mniej więcej pół godziny. Cabo da Roca to natomiast przylądek stanowiący najdalej wysunięty na zachód punkt stałego lądu w Europie aż do XIV w. uważany za koniec świata. Poza latarnią morską, sklepem z pamiątkami i kawiarnią nie ma tam praktycznie nic. Prócz oczywiście smaganych wiatrem klifów i wzburzonych fal u ich podnóży. Przy ładnej pogodzie okolica robi na pewno bardzo duże wrażenie. My niestety trafiliśmy na mgłę, siąpiący deszcz i praktycznie zerową widoczność, dlatego musieliśmy zadowolić się jedynie świadomością przebywania z tym wyjątkowym miejscu. Szkoda, ale i tak widok fal rozbijających się o skały kilkadziesiąt metrów poniżej barierki przy której staliśmy napawał grozą i hipnotyzował jednocześnie. I nawet jeśli wody oceanu giną w gęstej mgle Cabo da Roca budzi respekt wobec sił natury, z których często, w codziennym życiu, nie zdajemy sobie sprawy.
Po krótkim pobycie na Cabo da Roca udaliśmy się w dalszą drogę śladami Oceanu Atlantyckiego, a mianowicie do Cascais. Dojazd z przylądka możliwy jest bezpośrednim autobusem, bilety na przejazd zaś, podobnie jak w przypadku odcinka Sintra- Cabo da Roca, kupujemy u kierowcy. W samym Cascais postanowiliśmy postawić już na czysty relaks- pyszny obiad i wizytę na plaży. Klarka bawiła się super w ogromnej piaskownicy (dowód na to, że łopatkę i foremki wato zabierać na każdy wyjazd) i uciekała przed falami. Mnie udało się trochę poskakać po skałach, posłuchać szumu oceanu i zrobić kilka pamiątkowych zdjęć (no może nie kilka a kilkadziesiąt :)). Najodważniejszy i jednocześnie najbardziej szalony członek naszej wyprawy nie omieszkał skorzystać z kąpieli. Nawet pogoda postanowiła zrobić nam niespodziankę i poprawiła się na zakończenie dnia. I choć na pewno byłoby przyjemniej gdyby akurat tego dnia słońce postanowiło zaszczycić nas swoja obecnością na dłużej wyjazd poza Lizbonę był naprawdę świetnym urozmaiceniem wyprawy. A na zachód słońca nad oceanem mam nadzieję, przyjdzie jeszcze czas…