Zanim zdecydowaliśmy się tam zatrzymać, wielokrotnie mijaliśmy ją po drodze w góry. Plany na zwiedzanie tego miejsca mieliśmy już od dawna, zawsze jednak coś stawało nam na przeszkodzie… Aż w zeszły weekend w końcu się udało. Na dodatek było tak miło, że do Pszczyny na pewno jeszcze wrócimy. Atrakcji jest tam bowiem zdecydowanie więcej, niż byliśmy w stanie zobaczyć podczas kilkugodzinnej wizyty.
Ponieważ prognozy meteorologiczne przewidywały przelotne opady deszczu, zdecydowaliśmy się wybrać coś, co będzie można zobaczyć pod dachem. Wybór padł na zamek, a może racze pałac, umiejscowiony w przepięknym i okazałym parku pszczyńskim. Pierwotnie mieliśmy zamiar zwiedzić wszystko, co oferuje Muzeum Zamkowe, ostatecznie jednak stajnie książęce zostawiliśmy sobie na kolejną wizytę- co za dużo, to niezdrowo przecież 🙂 Zwiedzanie pałacowych wnętrz i zbrojowni było zresztą optymalnym wyborem, by Klarka nie zdążyła się znudzić a rodzice mogli spokojnie pooglądać to i owo bez konieczności targania ze sobą zniecierpliwionego dziecka. Bilet na wybrane przez nas atrakcje kosztował 22 zł od osoby, za którą to kwotę czekało nas zwiedzanie w starym, tradycyjnym stylu (obowiązkowa szatnia, zakaz wnoszenia plecaków i oczywiście… kapcie ochronne :)). Obawiając się by moje dziecko nie zdecydowało się bliżej zapoznać z którymś z eksponatów, narażając mnie na niewypłacalność do końca życia, wnętrza postanowiliśmy zwiedzić z użyciem nosidła. Przywilej noszenia Młodej pozbawił mnie niestety przyjemności korzystania z obuwia ochronnego. No cóż… może następnym razem 😉
Wszystkim, którzy zastanawiają się, czy pszczyński zamek wart jest odwiedzenia, mówię- owszem. Dwa piętra bogato umeblowanych pomieszczeń, które nawet na takim wnętrzarskim laiku jak ja zrobiły wrażenie. Pewnie gdybym była tam sama, bardziej zagłębiłabym się w opisy poszczególnych pokoi, ale i tak było warto. W podziemiach mieliśmy natomiast do obejrzenia całkiem sporą kolekcję różnego rodzaju broni, i tam już, z powodu dużo mniejszego ryzyka potencjalnych zniszczeń, pozwoliłam Czupi biegać i oglądać eksponaty z poziomu własnych 90 cm wzrostu. Dodatkowym smaczkiem piwnicznych pomieszczeń była możliwość obejrzenia trumien dawnych mieszkańców zamku. I choć nie należę chyba do najwrażliwszych w tej kwestii osób, po plecach przebiegał mi lekki dreszcz gdy widziałam, jak Klarka postanowiła każdą z nich dokładnie obmacać…
Mając jeszcze trochę czasu przed zaplanowaną porą obiadu postanowiliśmy zakończyć nasza wycieczkę włóczęgą po parku- a powierzchni do włóczenia się jest tu naprawdę sporo. Stawy, pływające po nich kaczki, urokliwe mostki i budynek herbaciarni- na to wszystko natknęliśmy się w trakcie spaceru. A w samym środku nasza brodząca w kolorowych liściach Klarka.
I na koniec taka mała refleksja. Porównując naszego małego dreptacza, który wszędzie musi zajrzeć i wszystkiego dotknąć, z ufryzowanymi i skrępowanymi pięknymi strojami dziećmi z portretów w pałacowym wnętrzu nasunęło nam się pytanie… Czy te XIX- wieczne maluchy, chociaż otoczone bogactwem i przepychem, na pewno były szczęśliwe?