Lato coraz bliżej, a wraz z nim zbliżają się nasze wakacyjne wojaże, czasu na górskie wędrówki będzie więc coraz mniej. Dlatego też po raz kolejny postanowiliśmy wykorzystać piękny, słoneczny weekend by ruszyć w Beskid Śląski, w celu zdobycia kolejnego klejnotu tamtejszej korony, a mianowicie Kopy Skrzyczeńskiej.
Aby dostać się na Kopę o własnych siłach trzeba wspiąć się najpierw choćby na Małe Skrzyczne, co samo w sobie jest już wyczynem, dlatego też postanowiliśmy nieco ułatwić sobie życie i po raz kolejny skorzystać z kolejkowej podwózki. W końcu i tak czekało nas całkiem sporo wędrowania.
Początek naszej wycieczki po raz kolejny zaplanowaliśmy w Szczyrku, gdzie zaparkowaliśmy na dość dużym, bezpłatnym parkingu pod stacją gondoli na Małe Skrzyczne. Tam kupiliśmy bilet na dwa odcinki kolejki- gondolę na Halę Skrzyczeńską, a następnie kolej kanapową na Zbójnicką Kopę, i już po kilkunastu minutach mogliśmy cieszyć się pierwszym piknikiem z pięknymi widokami na okolicę. Po pierwszej przerwie ruszamy w kierunku Małego Skrzycznego i chociaż do przejścia mamy dzisiaj ponad 10 km, z małymi wyjątkami jest to zejście w dół.
Początkowy etap wędrowania to bardzo przyjemny spacer szeroką i wygodną „autostradą”, która biegnie aż od Skrzycznego. Dla Janka to dodatkowa atrakcja może bowiem wreszcie podreptać trochę sam bez ryzyka rozbicia głowy i przewrócenia się na uciekających spod stóp kamieniach. W trakcie naszego marszu dość szybko mijamy cel naszej dzisiejszej wędrówki, czyli Kopę Skrzyczeńską, i ruszamy dalej. Sielski spacer trwa aż do momentu, kiedy w oddali majaczyć zaczyna Malinowska Skała, co oznacza, że jednak tego dnia czeka nas odrobina wspinaczki. W kontekście całej wyprawy jest to faktycznie zaledwie odrobina, do tego wspaniale nagrodzona, z Malinowskiej Skały bowiem jak zawsze roztaczają się zapierające dech w piersiach widoki. Jest tam również, jak zawsze, sporo turystów, cykamy więc na szybko pamiątkowe zdjęcia i idziemy znaleźć nieco spokojniejsze, mniej eksponowane miejsce, na kolejny posiłek. Kolejny etap wycieczki to już konkretny marsz w dół, który sprawia, że z każdym metrem tracimy wysokość. W ten sposób dochodzimy aż do niebieskiego szlaku, który sprowadza nas do Szczyrku Solisko, skąd już miejskimi ulicami wracamy na parking pod gondolą. Tam jeszcze pora na barowy a la obiad, lody w nagrodę na świetnie wykonaną pracę i można ruszać do domu.
Zdobycie Kopy Skrzyczeńskiej nie było może najbardziej ambitnym osiągnięciem, ale i tak napawa mnie dumą, zbliża nas bowiem bardzo znacząco do zamknięcia naszego pierwszego dużego górskiego projektu. A przy okazji stanowi ciekawą inspirację dla mniej wprawionych górołazów.