Przyznać muszę, że byłam przekonana, że góra ta jeszcze na długo pozostanie poza naszym zasięgiem. Ewentualnie jej zdobycie będzie wiązało się z noclegiem w Przysłopie. Szlak z Wisły, do tego jeszcze powrót, wydawał mi się bowiem zbyt monotonny, długi i jakoś w ogóle nie do przejścia. Ale tylko do pewnego czasu.
Analizując dokładnie mapę oraz czytając dostępne w sieci artykuły okazało się bowiem, że pominęłam jedną z opcji dostania się na Baranią- szlakiem czarnym, startując jednak z Fajkówki, nie zaś z Kamesznicy, w której de facto Fajkówka się znajduje. Wprawdzie sama Fajkówka to gospodarstwo agroturystyczne na końcu świata, nieopodal jednak podobno zostawić można całkiem bezpiecznie samochód, w przydrożnej zatoczce. A że do pokonania pozostałoby nam wówczas jedynie 4,5 km w jedną stronę i niespełna 500 m przewyższenia postanowiliśmy spróbować. Wszak ta opcja była jak najbardziej w naszym zasięgu. W ten właśnie sposób, pewnej słonecznej, jesiennej soboty spakowaliśmy plecak i po raz kolejny wyruszyliśmy na szlak.
Znalezienie miejsca do zostawienia samochodu nie było wprawdzie zadaniem najprostszym, w końcu udało nam się jednak odnaleźć dogodną pozycję tuż obok szlaku. Zresztą nie tylko nam chwilę później bowiem tuż obok zatrzymał się kolejny samochód. W sumie to dobrze, oznaczało to bowiem, że nasz wybór jest trafny. Szlak, którym zdecydowaliśmy się dzisiaj podążać oznaczony był kolorem czarnym i w warunkach jesiennych był naprawdę bardzo urokliwy. Przynajmniej w swojej początkowej części. Tuż po minięciu agroturystyki droga zagłębiała się w las, na brak jesiennych kolorów naprawdę nie mogliśmy więc narzekać. Kiedy natomiast wspięliśmy się nieco wyżej do kolorowego spektaklu dołączyły jeszcze piękne widoki. Do tego święcące na niebie słońce- czy można chcieć czegoś więcej? A jednak wycieczka nie okazała się zupełnie bezproblemowa. Im wyżej bowiem wchodziliśmy tym bardziej pod nogami robiło się… mokro. Do tego stopnia, że w pewnym momencie prawie brodziliśmy w strumieniu. I tak było prawie do samego szczytu, czyli do Wierchu Wisełki, kiedy to na ostatnie 400 m wędrówki szlak czarny się kończył zamieniając się w mieszaninę kolorów czerwonego, zielonego i niebieskiego. Gdy jednak tylko zobaczyliśmy wieżę widokową na szczycie naszego celu wstąpiła w nas nowa energia. Już na samej górze okazało się, że wycieczka była warta wszystkich włożonych w nią wysiłków, widoki bowiem, zarówno z wieży, jak i z samego szczytu były bowiem naprawdę imponujące. Niestety- silny, zimny wiatr szybko nas stamtąd przegonił i skłonił do odwrotu. Po drodze czekał nas jeszcze krótki postój na posilenie się i zmianę mokrych skarpet, po czym po własnych śladach wróciliśmy do samochodu.
A czego nauczyła nas ta wycieczka? Że czasem mimo trudności warto szukać nowych, nieoczywistych rozwiązań i nie zniechęcać się problemami, bo nagroda za wykonane zadanie potrafi naprawdę być zacna.