Jak wspominałam już we wcześniejszym wpisie jesień często upływa nam pod znakiem górskich wędrówek, listopad więc też postanowiliśmy powitać na górskim szlaku. Kontynuując projekt zdobycia korony Beskidu Śląskiego tym razem wyruszyliśmy na Horzelicę, szlakiem z Brennej. Na całej trasie towarzyszył nam szlak koloru zielonego, do którego w pewnym momencie dołącza też kolor czarny a wycieczka w jedną stronę ma jedynie niecałe 5 km.
Przyjeżdżając do Brennej samochodem polecamy zaparkować w okolicach kościoła skąd nie tylko blisko do początku trasy, ale też nie ma zazwyczaj problemów w miejscem do zostawienia samochodu. Z parkingu kierujemy się w stronę widocznego po drugiej stronie ulicy amfiteatru, gdzie widać już oznaczenia zielonego traktu. Przekraczamy rzekę Brennicę i rozpoczynamy wspinaczkę w górę. Początek szlaku jest faktycznie dość stromy, tak że dość szybko odwracając głowę możemy podziwiać panoramę Brennej i pobliskie wzgórza w tle. Wkrótce trasa zagłębia się w las, gdzie podejście nie jest już tak strome, cały czas jednak zauważalnie wspinamy się w górę. Nieco szerzej i łagodniej robi się dopiero po dołączeniu do naszej ścieżki znaków czarnych, które razem z zielonymi zaprowadzają nas do przysiółka Stasiówka, gdzie zdecydowanie warto zrobić sobie przerwę na małą przekąskę z pięknym widokiem- tak zresztą sami uczyniliśmy rozsiadając się pod tablicą edukacyjną. Po krótkiej przerwie ruszamy w dalszą drogę docierając wkrótce na Horzelicę, skąd po udokumentowaniu zdobycia szczytu postanawiamy udać się jeszcze kawałek dalej, do wieży widokowej na Starym Groniu. Na miejsce docieramy po kilkunastu minutach spokojnego spaceru. Po wdrapaniu się na 12- metrową drewnianą konstrukcję stwierdziłam jednak, że osobiście bardziej podobał mi się widok z samej Horzelicy, choć szczyt jest częściowo zalesiony i widoki nie są bardzo rozległe. Niemnie myślę, że warto dołożyć do wycieczki te kilkaset metrów, żeby przekonać się o tym na własnej skórze, tym bardziej, że tuż obok wieży znajduje się bacówka z ławami i stołami, czyli idealne miejsce na odpoczynek. My również zatrzymaliśmy się tam na drugie śniadanie, choć nie był to postój bardzo długi, na odkryte przestrzeni chłód bowiem trochę dawał się nam we znaki. Po połknięciu kanapek i zmianie obuwia (kalosze dla Klarki w plecaku podczas jesiennych wędrówek to dla nas podstawa) ruszyliśmy w drogę powrotną zaliczając oczywiście każde mijane bajoro- za wytrwałą wspinaczkę należy się przecież nieco zabawy. Udało nam się złapać nawet nieco promieni słonecznych, które towarzyszyły nam podczas schodzenia a raczej zbiegania w dół. Już w Brennej skusiliśmy się jeszcze na szybki obiad, oczywiście na wynos oraz wizytę na placu zabaw, który znajduje się praktycznie pod samym amfiteatrem. Sama byłam w szoku, że Klarka po tej eskapadzie miała jeszcze siłę szaleć na huśtawkach, ale jak wdać, wyrabia się dziewczyna 🙂
Wejście na Horzelicę to kolejna wyprawa, którą polecić możemy dla całej rodziny, o ile tylko dzieciaki są nieco wprawione w wędrowaniu. Mamy wprawdzie kilka bardziej stromych podejść, nie są to jednak różnice wysokości, z którymi mały człowiek nie dałby sobie rady. No i rekompensujące każdy wysiłek widoki, choć zdaję sobie sprawę, że w przypadku dzieci akurat ten argument nie bardzo się sprawdzi. W razie problemów zawsze można uciec się do przekupstwa i nagrody w postaci placu zabaw po zejściu ze szlaku. A że jest praktycznie po drodze- nic tylko korzystać:) Listopadowe wyjście okazało się więc naprawdę bardzo udane i rozbudziło w naszej trójce apetyt na kolejne szczyty- wkrótce możecie się więc spodziewać kolejnych relacji, ja zaś zostawiam Was z dzisiejszą i siadam do planowania kolejnych wycieczek.
Z Brennej na Horzelicę
Brenna -> Krzynówek (szlak zielony)
Krzynówek -> stary Groń (szlak zielony, szlak czarny)
dystans: 9,5 km
suma podejść: 590 m
suma zejść: 589 m
czas przejścia: 3 h 57 min