No i przyszedł dzień, w którym postanowiliśmy zakończyć nasz sezon rowerowy. Jak na pierwszy wspólny rok na dwóch kółkach był on jednak naprawdę bardzo udany. Zaczynaliśmy go z jednym rowerem na stanie i niezbyt przekonanym do tego typu aktywności Maćkiem, a zakończyliśmy nie tylko wyposażeni w sprzęt dla naszej dwójki, ale także bagażnik rowerowy. I dobre kilkaset kilometrów przejechane na naszych jednośladach. Do tego wakacje zaplanowane w ten sposób, by jak najwięcej zwiedzić i zobaczyć właśnie na rowerach.
Na naszą ostatnią w tym roku rowerową wycieczkę postanowiliśmy wybrać tereny jednak dużo nam bliższe, wciąż mamy bowiem wrażenie, że zdecydowanie za słabo znamy to, co do zaoferowania ma najbliższa okolica. Inspirację na wyprawę znaleźliśmy na stronie VisitMałopolska, gdzie znaleźć można propozycje aż 50 tras rowerowych. My na pierwszy ogień zdecydowaliśmy się na wypad o niezwykle malowniczej nazwie „Przez piaski pustyni”.
Trasa startuje w Kluczach, gdzie mimo stosunkowo bliskiej odległości od domu pojechaliśmy samochodem. Ponieważ początek wycieczki znajduje się praktycznie na kluczewskim rondzie zaparkowaliśmy w bardzo bliskiej okolicy, pod Biedronką, gdzie w pobliżu, prócz kilku innych sklepów, znajduje się także niewielki parking. Wracając na rondo, już na rowerach, skręcamy w ulicę Rudnicką i ruszamy na odkrywanie kolejnych atrakcji, która ma dla nas do zaoferowania ta wycieczka.
Pierwsza z nich, do której docieramy już po kilku minutach, jest Zielony Staw. Jest to dawne wyrobisko rud żelaza, obecnie zalane wodą, dokładnie tak samo jak sąsiedni staw, zwany Czerwonym. Z miejscem tym związana jest jednak legenda,która przedstawia nam dużo bardziej poetycko, genezę powstania zbiorników. Zgodnie z przekazem dawno, dawno temu w miejscu stawów stały zamki dwóch zwaśnionych rycerzy- Zbyszka i Mirona. Ich kłótnie były tak zaciekłe, że w końcu rozgniewały Pana Boga, który cisnął w zamki piorunem tak, że nie zostało po nich nic prócz lejów w ziemi, które z czasem zalały wody Białej Przemszy. Bez względu jednak na to, jak powstało to miejsce, jest ono z pewnością warte odwiedzenia i bardzo malownicze. Przebiega tamtędy zresztą ścieżka przyrodnicza, na którą na pewno kiedyś wrócimy by lepiej zapoznać się z okolicą.
Następną z atrakcji mijaną po drodze, gdzie warto zatrzymać się na dłużej, są ruiny zamku w Rabsztynie. Wprawdzie w tym momencie po raz kolejny w dość krótkim czasie znajduje się w remoncie a ja nie jestem fanką współczesnych rozwiązań , które zostały zastosowane podczas jego odbudowy, myślę jednak, że kiedyś sama skuszę się na ponowne odwiedzenie tego miejsca wewnątrz. Choć z sentymentem wspominam nastoletnie wycieczki do ruin i błąkanie się między tymi kilkoma ścianami, które wtedy stały. Na pochwalę zasługuje natomiast z całą pewnością usytuowany tuż obok plac zabaw, który dla Klarki stanowił oczywiście dodatkową atrakcję, a tych na trasie nigdy za wiele 🙂
Po opuszczeniu okolic rabsztyńskiego zamku zostaliśmy niestety zmuszeni do opuszczenia na moment śladu GPX, którym się poruszaliśmy, zaskoczyły nas bowiem wykopy wodociągowe prowadzone na terenie, który miał nas doprowadzić do Sanktuarium w Jaroszowcu. Uruchomiliśmy więc Google Maps i do Jaroszowca dostaliśmy się drogą asfaltową. Tuż za kościołem ślad wprowadził nas z powrotem do lasu, gdzie zaczął się jeden z bardziej żmudnych odcinków całej trasy. Po powrocie na asfalt, przez Kwaśniów docieramy do Rodak, gdzie zobaczyć można zabytkowy, drewniany kościółek z XV wieku.
Ostatnim ciekawym punktem na trasie jest Pustynia Błędowska- największy obszar występowania piasków śródlądowych w Europie. Szlak, którym podążamy przebiega tuż obok jednego z punktów widokowych, czyli Góry Dąbrówka w Chechle. Prócz tablic informacyjnych znajduje się tam platforma widokowa oraz, jak wiadomo, całe połacie piasku, po którym mimo październikowej aury Klarka brodziła boso. Nie obyło się również bez zrobienia w piasku orzełka- w końcu nie wiadomo kiedy i czy w ogóle w tym roku doczekamy się śniegu.
Po opuszczeniu Pustyni już dość sfatygowani skierowaliśmy się w kierunku naszego samochodu. Bo chociaż trasa naszej wycieczki to jedynie 36 km, całość obfituje w naprawdę liczne podjazdy tak, że z całą pewnością poczujemy w trakcie jazdy mięśnie nóg. Na pocieszenie mieliśmy jednak zostawione jeszcze jedno miejsce do przetestowania, na którym nie zawiedliśmy się ani odrobinę, chociaż z zewnątrz wygląda faktycznie dosyć skromnie. Mowa o naszej dzisiejsze jadłodajni, czyli „Restauracji Rodzinna Opoka”. Dobry burger, pyszne pierogi i całkiem przyjemny ogródek z miejscem do ustawienia rowerów. A do tego super przystępne ceny. jak widać po znacznym ruchu i fakcie, że przed godziną 16 nie było już „obiadu dnia” nie tylko my mamy o restauracji dobre opinie. Cieszy fakt, że po raz kolejny trafiliśmy na niby niepozorną, a jednak z ogromnym potencjałem miejscówkę- a więc dokładnie taką, jakie lubimy najbardziej. Polecamy każdemu kto chciałby zjeść domowy obiad w luźnej atmosferze za naprawdę male pieniądze. No i wszystkim strudzonym rowerzystom, których trasa będzie przebiegać w okolicach „Opoki”. po ruchu na świeżym powietrzu apetyt dopisuje bowiem szczególnie. A tu naprawdę można go zaspokoić.