Zostałem zaanonsowany jako przyszły twórca miażdżącej krytyki zakopiańskiej gastronomii. Tak źle nie będzie bo jednak głównie skupiałem się na tym, aby przeżyć, ciągany wszerz i wzdłuż hal i turni. Potem skupiałem się na tym, żeby uzupełnić płyny, więc …. Jedno jest pewne góralska gościnność jest bardzo droga. Jako do niedawna jeszcze krakowianin, śmiem twierdzić, że ceny w knajpach przy Rynku Głównym to pikuś w porównaniu nie tylko do Krupówek, ale praktycznie każdej jadłodajni. Żeby nie wyjść na skrajnego malkontenta, którym przecież jestem, dam dwa przykłady: największego rozczarowania i dobrego jedzenia.
Najpierw za Katonem Starszym powinienem powtórzyć” Ceterum censeo Krupówki delendam esse!, a potem wybudować nowe i to bez sieci tzw. cocktailbarów „Góralskie Praliny”. To w jednym z nich, który zajął miejsce kultowego, prawdziwego, w którym od szczenięcych lat rzucałem się na legendarną Ambrozję, doznałem największej traumy. Cztery desery na krzyż, wystrój nijako- komercyjny, no i te kanapki i sałatki i pizze na ladzie obok. W cocktailbarze!?!? Tragedia. Ponieważ zła opinia to też reklama, przestaję o nich pisać i wyrzucam je z pamięci. Kropka.
A dobre jedzenie znaleźliśmy przez przypadek, kiedy po morderczym marszu na Kalatówki, wracałem skrajnie wyczerpany do bazy i to niespodziewanym skrótem, prowadzony, a jakże, przez Yanosika.
Villa Toscana…., ta mało swojska nazwa i jeszcze mniej swojskie menu okazało się szczęśliwym trafem. Jeżeli dodam, że na zapleczu mignął mi nieswojski, włoski kucharz, to zaczyna się tworzyć pewna he, he, nieswojska prawidłowość. Jedynym swojskim elementem była pani kelnerka i miała zbyt mało okazji żeby coś zepsuć. Jedzenie było pyszne. Naprawdę włoskie, bez surogatów i spulchniaczy, ładnie podane i we właściwych porcjach. Mój makaron z grzybami w sosie śmietanowym rewelacyjny, choć z zazdrością patrzyłem na Zuzine tortellini z kaczką. Było szybko, czysto, sprawnie i przyjemnie. Aha, żadnego tłoku, co dla mnie ma znaczenie. Przy restauracji parking.