SYNERGIA- to słowo klucz to tej powiastki. Kiedy wszystko współgra, to każdy z elementów współpracy zyskuje. Lokal o nazwie Sztamfer był na końcu łańcuszka, więc zyskał relatywnie najwięcej, choć nie musiał. W pojedynkę też dałby radę.
A gdzież to taką symbiotyczną małą ojczyznę znaleźć, zapytacie? Ano Pszczyna Panie! Bardzo pozytywnie mnie rozczarowała. W mojej jaźni jawiła się mrocznie, kiedy dziesięciolecia temu odwiedziłem ją podczas szkolnej wycieczki. A teraz! Konglomerat atrakcji, na które na pewno poświęcimy jeszcze kolejny weekend.
Ale, ale!… miało być o „Sztamferze”. Same plusy. Przy ryneczku, przestronnie i bez tłumu (co dziwi, bo Pszczyna fajna jest). Miła Pani o wyglądzie Anji Orthodox nawiązała błyskawicznie nić porozumienia i równie błyskawicznie podała zamówione burgery. Na tyle jednak niebłyskawicznie, żeby wykluczyć użycie mikrofali.
Burgermeister- kimkolwiek jest tajemniczy człowiek z zaplecza, nie jest sępem. Zapodał dwa szczodre zestawy i klasyczną zapiekankę dla Czupi.
Dla mnie osobiście porządne nafutrowanie się na koniec wypadu jest wzmocnieniem, które każe mi czekać na kolejny wyjazd. Do „Sztamfera” chętnie jeszcze zaglądnę.