Żona powiedziała: „W Bochni pójdziemy do Baru Szałaput…”. Oczyma wyobraźni ujrzałem „Jadłodajnię u Krysi” i bar mleczny „Twarde jajo”. „Spoko”- mruknąłem, pewnie nic lepszego tam nie ma. I tutaj się nie pomyliłem.
Bar Szałaput jest miejscem położonym niemal w rynku i łatwo go znaleźć bo sąsiaduje z zakładem pogrzebowym, który dysponuje pięknym szyldem.
Ponadto przybytek ów (bar w sensie a nie zakład), owiany jest mgiełką plotek związanych z bocheńską bohemą propagowanych głównie przez moich kolegów z pracy: Bogusława i Adama.
Ponoć zawsze po zamknięciu (w sobotę 15.00- sic!) zbierają się w knajpie lokalne a nawet ogólnopolskie tuzy (patrz: Marek Piekarczyk- TSA) i biesiadują, lulki palą i dżemują.
Właściciel baru posiada ponoć wiele dzieci, jednym z nich zaś jest postawna, przystojna, o mocnym głosie i pięknym uśmiechu, barmanka. Córka restauratora umie nie tylko świetnie prowadzić gastronomiczny biznes, ale też po godzinach przepięknie śpiewa.
I owszem. Mieliśmy okazję poznać legendarną kelnerkę- przemiła osoba. Już ona sama powoduje, że u Szałaputa smakuje.
A smakuje bo od serca porcje tłuste, omaszczone i solidne podawane są. Ja zostałem zobowiązany przez kolegę Bogusława do spożycia żurku z ziemniakami i nie żałuję. Naprawdę zacny.
Z tego co widziałem to cała nasza czwórka wcinała aż furczy.
I jak to czasem pozory mylą…., znaczy nazwa…. bar barowi nierówny.