Jak pewnie wiecie, a przynajmniej ci z Was, którzy śledzą mnie bardziej regularnie tu, na Facebooku lub na Instagramie, nasze tegoroczne wakacje wakacje pierwotnie miały wyglądać zgoła inaczej. Niestety- pandemia pokrzyżowała plany toskańskiego campingu i trzeba było wymyślić coś innego…. Kiedy już zrodził się w naszych głowach pomysł Kaszub, do ogarnięcia pozostała jeszcze jedna kwestia- rodzaj zakwaterowania. Ci, którzy mnie znają wiedzą, że na podróże jestem w stanie wydać ostatnią złotówkę i wyjazdy to ta sfera życia, kiedy koszty schodzą na dalszy plan, tu jednak chodziło nie tylko o pieniądze. Ważne były nie tylko względy bezpieczeństwa, ale i komfort, pokój hotelowy w zatłoczonym budynku odpadł więc na samym początku. Wypady pod namiot uwielbiamy, na polskie campingi brakuje nam jednak trochę odwagi, pozostał więc wynajem apartamentu. Kiedy jednak zaczęłam szukać konkretnych ofert w mojej głowie zrodził się nowy pomysł- a może by tak wynająć domek? W przypadku wyjazdu w trzy osoby, do tego z małym dzieckiem, nie jest to wprawdzie opcja najbardziej opłacalna, ale od czego ma się rodzinę 🙂 Przekonaliśmy więc do wspólnego wyjazdu teściów i pod koniec lipca wyruszyliśmy na „Malinowe Wzgórze”.
Czy ktoś z Was słyszał może wcześniej o miejscowości Krzeszna? My też nie, co stanowiło dodatkowy atut podczas wyboru miejsca naszego pobytu. Chcieliśmy uniknąć tłumów a wiadomo- im mniej turystyczne miejsce tym w tej sytuacji lepiej. Sama Krzeszna, choć faktycznie malutka, jest bardzo przyjemnie położona między dwoma jeziorami, wokół rozpościerają się także mniejsze i większe wzniesienia Szwajcarii Kaszubskiej.Większa część wsi to w sumie chyba „Gościniec Malinówka”, który oprócz domków do wynajęcia oferuje także pokoje oraz bardzo popularną restaurację, o czym świadczył praktycznie codziennie komplet gości. Same domki jednak, czyli „Malinowe Wzgórze”, znajdują się jednak trochę na uboczu, na samym końcu drogi, spokój mamy więc gwarantowany. Nam trochę kłopotów sprawiło wprawdzie zameldowanie, wszystkie formalności załatwia się bowiem w restauracji, o czym nie wiedzieliśmy, czekało nas więc małe kursowanie. Maćkowi zresztą ten brak osobnej recepcji nieco przeszkadzał przez cały pobyt, ja jednak jestem chyba mniej wrażliwa bo nie robiło mi to najmniejszej różnicy.
Samo „Malinowe Wzgórze” to domki o dwóch różnych metrażach, małe- parterowe i większe- z piętrem, na które my się zdecydowaliśmy. Do tego całkiem spory plac zabaw ze zjeżdżalnią, piaskownicą i huśtawkami oraz coś co z zewnątrz wyglądało jak sala bankietowa. Każdy domek ma swoją sieć wi-fi, taras z grillem i… uroczą nazwę 🙂 My mieszkaliśmy w „Dzikiej Róży”- niby mała rzecz a cieszy. W środku bardzo praktyczny układ- na dole salon z rozkładaną kanapą, kuchnia i łazienka, na piętrze dwie sypialnie (w tym jedna z balkonem) i kolejna łazienka z sauną. W kuchni wszystko czego potrzeba żeby ugotować obiad dla całej rodziny, w łazience na górze prysznic, na dole wanna- długie relaksujące kąpiele też więc wchodzą w grę. Gdy nie mamy ochoty gotować zawsze podejść można kilkaset metrów do restauracji, gdzie jak kilkukrotnie sprawdziliśmy można naprawdę dobrze zjeść. Tuż obok sklep gdzie można zaopatrzyć się we wszystkie najpotrzebniejsze artykuły bez konieczności wyprawy do Biedry lub Lidla. Jednym z niewielu minusów jest chyba tylko dostęp do strzeżonego kąpieliska a raczej jego brak. „Malinówka” dysponuje prywatnym pomostem z wypożyczalnią sprzętu wodnego przy jednym z pobliskich jezior, niewielkie kąpielisko z bardzo płytką wodą, a więc idealnie dla dzieci, jest również przy drugim akwenie, są to jednak miejsca „na dziko”. I wymagające ok. 500- metrowego spaceru. Nam to szczególnie nie przeszkadzało pakowaliśmy się bowiem do samochodu i na pół dnia jechaliśmy nad Jezioro Dąbrowskie, gdzie kąpielisko było przygotowane naprawdę bardzo poprawnie, jeśli ktoś jednak szuka ośrodka nad samym jeziorem z rozbudowaną infrastrukturą to tutaj tego nie znajdzie. Jest natomiast spokój, cisza i autonomia, którą im jestem starsza tym bardziej doceniam na wyjazdach. I jeszcze jeden ogromny plus- po tym czego sami doświadczyliśmy i o czym słyszeliśmy odnośnie tegorocznych plag komarów sprawiło, że jechaliśmy nieco z duszą na ramieniu, zaopatrzeni w Mugę i przygotowani jednak na komarową masakrę. A tam- mimo wszechobecnej wody nie spotkaliśmy ani jednego wściekłego krwiopijcy. Mimo wieczorów spędzanych przy grillu na tarasie. Taka forma wypoczynku tak nam przypadła do gustu, że mamy już zarezerwowany domek na ferie. Tym razem w Karkonoszach. Byle tylko sytuacja epidemiczna pozwoliła na wyjazd…
P. S. Na koniec zostawiam Wam jeszcze link to strony Gościńca Malinówka– znajdziecie tam wszystkie szczegóły o których mogłam zapomnieć. Z naszej strony bardzo polecamy- montujcie większą ekipę i jazda do Krzesznej 🙂