Właśnie wróciliśmy z naszego, tak długo planowanego, wypadu w Tatry. Pierwsza wizyta Czupi w wyższych górach. I choć pogoda nie była do końca wymarzona a Giewont raczej rzadko ukazywał się naszym oczom, staraliśmy się wykorzystać ten wyjazd na 100 %.
Zaczęliśmy od spaceru Doliną Kościeliską. Samochód zostawiliśmy na parkingu w Kirach, po czym pieszo udaliśmy się w kierunku schroniska. Mimo towarzyszących nam początkowo chmur i otulających dolinę mgieł, widoki i tak były wyjątkowe. U nas raczej rzadko mamy okazję oglądać taką zimę. A kiedy niebo nagle się rozpogodziło, zrobiło się po prostu bajkowo! Nie trwało to wprawdzie długo, ale wystarczyło, żeby nasycić się panującym wokół pięknem. Tłok oczywiście, jak to na tatrzańskim szlaku, dość duży, ale zazwyczaj staram się nie zwracać uwagi na takie drobne niedogodności. Po mniej więcej 1,5 godz. spokojnego marszu dotarliśmy do schroniska, gdzie tradycyjnie wypiliśmy ciepłą herbatę, Czupi natomiast wciągnęła obiad starając się oczarować turystów siedzących obok. Wiem, że zabrzmi to pewnie jak próba podkolorowania rzeczywistości na potrzeby bloga, ale to moje Maleństwo jest naprawdę totalnie wycieczkowo bezproblemowe.W trakcie drogi śpi, albo coś tam sobie opowiada po chińsku, a w schronisku gada, śmieje się i zaczepia wszystkich dookoła. Droga powrotna to znowu nieco ponad 5 km spaceru i powrót do domu. I choć Dolina Kościeliska nie jest na pewno żadną oryginalną tatrzańską trasą, to z czystym sumieniem jestem w stanie polecić ją rodzicom wszystkich małych wędrowców. W zimie dodatkowo, z powodu bardzo niewielkiej różnicy wzniesień, jest to doskonała propozycja da wszystkich, którzy w góry chcą się wybrać z sankami.