A było to tak. W podróż wyruszyłam otoczony wianuszkiem niewiast, jak zwykle. Już wtedy wiedziałem, że nie mam nic do powiedzenia i jest to stan, który bardzo lubię. Ja nic nie wiem, nie znam się, mogę ponieść walizkę. Jest jednak jeden warunek pozwolenia sobie na taką ironię… trzeba mieć doskonale przygotowaną do podróży partnerkę.
Kolejna podróż Ryanair’em potwierdziła moje obserwacje, że mamy do czynienia z powietrznym PKS-em a czegóż tu wymagać od PKS-u.
Ateny są fajnie skomunikowanym miastem (choć brak tu PKS-u), głównie dzięki metru. Tysiące żółtych taksówek też ułatwia przemieszczanie się (głównie do konsulatu i z powrotem).
Hotel „Pythagorion”, choć zlokalizowany w okolicy, która nie uchodzi za najbezpieczniejszą, okazał się miłym i czystym miejscem ze smacznymi śniadaniami i świeżo wyciskanym sokiem pomarańczowym. Dla mnie jedynym mankamentem była wanna zamiast prysznica, ale z punktu widzenia Klarki pewnie było dokładnie odwrotnie. Nie chciała powiedzieć.
Jeżeli chodzi o zabytki, to ich skupienie i skondensowanie w ścisłym centrum bardzo przypomina mi Kraków z obszarem Plant, Wawelem i Kazimierzem. No, ale pogoda! Zgoła inna. Styczeń, a tu wiosna! Średnia temperatura podczas naszego pobytu to 15 stopni i słońce… Pewnie, że mieliśmy meteorologiczne szczęście. Mogło lać. Ale szczęście sprzyja lepszym.
Co do zabytków to mnie na każdym kroku powalały. Człowiek uczy się o tym wszystkim od 7 roku życia aż do matury albo jeszcze dłużej, aż tu nagle stoi na Akropolu i „patrzą” na niego wieki, może osobiście dotknąć tej kolebki europejskiej, ba, światowej cywilizacji.
I muszę stwierdzić jedno. Dobrze, że było słonecznie i dobrze, że starożytni dali radę zbudować naprawdę trwałe rzeczy, bo poza tym Ateny negatywnie mnie zaskoczyły.
Zaskoczyły brudem, bylejakością, tandetą i mnóstwem emigrantów/ uchodźców. Wiele miejsc wygląda tak jak u nas przed wizytą I sekretarza w czasach PRL-u: trawa odmalowana na zielono i prowizoryczna kosmetyka elewacji. Widać sporo biedy, bezdomnych śpiących tu i tam wprost na chodniku, dużo zrujnowanych budynków oraz hoteli i sklepów, które zbankrutowały.
Z tego co pamiętam Grecja jako państwo jest bankrutem i to naprawdę widać.
To wszystko powyżej potwierdza starą prawdę. Podróże kształcą.
Zdecydowanie warto zwiedzić Ateny. Również dla sardynek z grilla, baklavy czy jogurtu z miodem, no i zawsze warto pamiętać, żeby wartościowe rzeczy trzymać na klacie w jakiejś nerce albo za stanikiem, jeśli się ma. Zostałem wzorcowo „oszyty” w metrze. Klasyczna robota kieszonkowca. I mimo straty dokumentów i pieniędzy, prawdziwy niesmak wzbudziła we mnie „pomoc” państwa polskiego. Jakoś przed wizytą bylem naiwnie przekonany, że w razie potrzeby zostanę otoczony współczuciem i opieką. Tymczasem spotkałem się z atmosferą nieżyczliwości jako natrętny petent a do tego usiałem wybulić za dwa 7- dniowe paszporty 70 euro. „Dobra zmiana” nie wszędzie dotarła. Następnym razem (może w Lizbonie) będę ostrożniejszy.