No i wylądowaliśmy na Kaszubach. Z rowerami. W niewielkiej miejscowości na styku dwóch jezior- w Krzesznej. Jak okazało się w czasie planowania przeze mnie tras do przejechania właśnie przez Krzeszną prowadzi Kaszebsko Stegna- czerwony szlak rowerowy Szwajcarii Kaszubksiej. Cóż więc mieliśmy robić? Wyruszyliśmy.
Cała trasa staruje w Szymbarku i prowadzi do Stężycy, gdzie można zobaczyć naprawdę urokliwą promenadę nad jeziorem. Szlak nie jest pętlą, trzeba więc wracać po własnych śladach lub samemu zaplanować sobie inną drogę powrotną. Odcinek Szymbark- Krzeszna oceniany jest także jako bardzo trudny, w co jestem w stanie uwierzyć patrząc na okoliczne wzniesienia. W końcu jesteśmy w Szwajcarii 🙂 Ponieważ nie jesteśmy wprawionymi rowerzystami górskimi ten pierwszy etap postanowiliśmy sobie darować i wystartować praktycznie spod naszego letniskowego domku.
Szlak okazał się naprawdę bardzo urokliwy. Odcinek z Krzesznej prowadzi brzegiem Jeziora Potulskiego, między polami i łąkami, gdzie podziwiać można pasące się konie i ogólnie cieszyć oczy urokami przyrody. Po raz kolejny nie miałabym jednak nic przeciwko temu gdyby oznaczenia szlaku namalowane były jednak nieco częściej. Ponieważ jesteśmy dopiero na etapie testowania aplikacji, które dałyby radę nawigować na rowerowym szlaku i tym razem zaufaliśmy Google Maps, gdzieś za Pierszczewskiem zgubiliśmy Kaszebską Stegnę 😉 Google poprowadził nas asfaltem przez Gołubie aż do utwardzonej ścieżki rowerowej, która wzdłuż głównej drogi zaprowadziła nas aż do samej Stężycy. Tam pokręciliśmy się trochę ponieważ okolice mariny i promenada są naprawdę warte zobaczenia. Zajrzeliśmy także na miejską plażę i zjedliśmy zasłużone lody, których znalezienie było jednak nie lada wyzwaniem. Po raz kolejny okazało się bowiem, że wstajemy za wcześnie, a jak przekonał nas ten wyjazd kto rano wstaje łatwo lodów nie dostaje 🙂 Tak to już bowiem jest w tych maleńkich miejscowościach (nawet turystycznych), które najczęściej wybieramy, że życie zaczyna się w okolicach 11.00 albo nawet nie zaczyna się wcale. Z jednej strony pewnie dobrze, bo pozwala to zachować ciszę i spokój, których często szukamy na wyjeździe, trochę jednak żal kiedy patrzy się na niewykorzystany potencjał.
Powrót do Krzesznej rozpoczęliśmy tą samą ścieżką rowerową, którą dotarliśmy do Stężycy, odbijając jednak w leśną drogę prowadzącą do cmentarzyska kurhanowego Uniradze. Po około dwóch kilometrach jazdy przez całkiem wygodną leśną ścieżkę dotarliśmy do celu. Na miejscu postój i spacer ścieżką dydaktyczną pomiędzy kurhanami. Niesamowite wrażenie. Poczuła się trochę jak bohaterka Pana Samochodzika. My mieliśmy akurat cudowną, słoneczną pogodę, ja jednak od razu wyobraziłam sobie jak to miejsce wyglądałoby w pochmurny, mglisty dzień. Można zacząć się zastanawiać czy zza drzewa nie przyglądają nam się przypadkiem duchy przodków z bardzo zamierzchłych czasów najstarsze kurhany datowane są bowiem na ok. 1000 lat p. n. e.
Spod kurhanów postanowiliśmy przemieszczać się dalej ścieżką oznaczoną trzema czarnymi punktami, która również prowadziła do Krzesznej tu jednak czekała nas niemiła niespodzianka. Szeroki początkowo szlak stawał się coraz węższy po czym gubił się w zaroślach by po kilkudziesięciu metrach powitać nas szlabanem i zakazem wjazdu. Ja naprawdę rozumiem własność prywatną, ale ktoś chyba powinien czuwać nad tym aby oszczędzić turystom takich niespodzianek. Zwłaszcza w samym środku szlaku. Cóż było robić- zawróciliśmy i prowadzeni przez Google’a dotarliśmy z powrotem na ścieżkę rowerową Stężyca- Gołubie. Później, początkowo asfaltem a następnie drogą gruntową prowadzącą tuż obok Ogrodu Botanicznego w Gołubiu właśnie- dotarliśmy do domu.
Jak oceniam trasę? Było to na pewno bardzo przyjemne 30 km. Bez morderczych podjazdów, z przyjemnymi widokami i całkiem ciekawymi miejscami po drodze. Czegóż chcieć więcej?